Przejdź do głównej zawartości

(Prawie) Love Story po mojemu

"Rozglądasz się po świecie i wyraźnie dostrzegasz ludzi, którzy promieniują szczególnym blaskiem. Też chcesz błyszczeć. Znasz siebie dobrze i masz pewność, że z natury jesteś matowy. Widzisz, że błyszczący żyją życiem na wysoki połysk. Ty masz życie na wysoki mat. Tylko chwilę próbujesz zawalczyć o blask, ale wiesz, że nie wygenerujesz go z komponentów,jakie posiadasz."
( " A ja żem jej powiedziała" , Katarzyna Nosowska)

Miało nie być nic o byłym,ale ciężko Go pominąć opisując moje życie.
Jak do tej pory to jedyny były i potwierdzenie,że do związków się nie nadaje.
Ile to lat już minęło?
Yyyy... D-w-a-n-a-ś-c-i-e!  Wyobrażacie sobie?
I parę lat męczenia się i stękania po zerwaniu (On ze mną w sensie).
Napisał do mnie na gadu-gadu,napisałabym,że na relikcie tamtych czasów,ale od brata słyszałam,że ów komunikator znów wraca do łask. Zagadał o bilety na koncert, gdzie kupić. A ja się dałam złapać, jak idiotka. A może chciałam dać się złapać,może komuś w końcu chciałam się podobać. Komukolwiek. Nawet anonimowi z komunikatora internetowego.  Nawet 16-latkowi, w momencie gdy ja miałam 18-nastkę. Moze marzyła mi się taka prawdziwa miłość z prawdziwego zdarzenia, może wtedy jeszcze wierzyłam,że kiedyś będę jedną z disneyowskich księżniczek ( z biegiem czasu utożsamiam się jednak bardziej z Fioną i to tą w wersji ogrzej)
I Mu zaufałam. 16-latkowi z burzą hormonalną. Długo to nie trwało.  Zaczęło się liceum (Jego), zaczęło lepsze towarzystwo niż zakompleksiona dziewczyna, która ma trudności ze small talkami.
Znowu przegrałam. I zadręczałam się,że czegoś za mało, że czegoś brakło. Parę lat tak trwało to zadręczanie, była też próba samobójcza.  Od czasu do czasu do mnie pisał,ale ja musiałam go wymazać z pamięci,bo nie umiałam tak żyć.  I wtedy właśnie nauczyłam się,że to najlepszy sposób na radzenie sobie z bólem. Tak jak pisała Olga Tokarczuk "To, co mnie rani, wymazuję ze swoich map. Miejsca, w których się potknęłam, upadłam, w których mnie uderzono, dotknięto do żywego, gdzie zabolało, przestały na niej istnieć."   
A w finał tej historii nie uwierzycie- spotkałam Go po 10 latach, nie poznałam,a On mnie tak. I śmiertelnie się obraził. Wywalił ze znajomych na fejsiku. Też sobie poradził.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Od początku

Cofnijmy się na chwilę do czasów najdawniejszych. Otóż urodziłam się 30 lat temu w Bydgoszczy jako dziecko ze schorzeniem,które plasuje się chyba w czołówce rankingu  chorób,które są później wyśmiewane- wodogłowiem. Także dzieciństwo pamiętam przez pryzmat szpitali, wiecznych operacji i reoperacji i ryczeniem za mamą. Była jeszcze pierwsza szpitalna miłość. Taaak! Pamiętam! Chłopak jakieś 10 lat starszy ode mnie,którego imienia nie znałam,to znaczy nazywałam Go Poznań,bo wtedy myślałam,że to imię. Jakie gorzkie było moje rozczarowanie, gdy później okazało się,że to jednak miasto ;)  Następnym etapem było przedszkole,a raczej od razu zerówka w której to wyrastałam już na prawdziwego outsidera. Do dziś pamiętam ten dzień w którym poszłam do innej grupy i zobaczyłam tam samotnie bawiącą się szachami chudą,wysoką dziewczynę. To była Agnieszka. I właśnie tak zaczęła się nasza przyjaźń, wyboista, ponieważ nieraz nauczyciele  chcieli nas rozdzielić,ale o tym później ;) Ufff,no to na dziś ko

Na imię miała Agnieszka

A raczej ma ;) Z Agnieszką jak już wspomniałam, poznałam się w przedszkolu. Później była ta sama podstawówka,gimnazjum i ku niepocieszeniu nauczycieli i pedagoga szkolnego z dotychczasowych ówczesnych szkół, także to samo liceum. Liceum uważam za najbardziej udany do tej pory okres w życiu. Ubrane często na czarno, często w poszarpane rzeczy chodziłyśmy na koncerty praktycznie co tydzień. Punk, hardcore i odrobina metalu. I to własnie w rytmie tych dźwięków upływało mi liceum.   W tych dźwiękach i platonicznej miłości do uwaga! a jakże tego samego chłopaka co Agnieszka. Wysokiego,długowłosego,chudego blondyna w bluzie z Iron Maiden,który grał w zespole za którym zdarzało się nam jeździć jak na psychofanki przystało.   Niczym się wtedy nie przejmowałam, zakładając,że później to w życiu jakoś będzie: normalna praca,dom rodzina. A tu figa z makiem. Nadal. Nic. Nic o ograch.

"Chcesz zmieniać świat..."

Równocześnie z koncertami, wszedł aktywizm. Próby mniej lub bardziej udolnych działań głównie prozwierzęcych. Wegetarianizm,a później weganizm. Wolontariat w schronisku,który zaczęłam jeszcze w gimnazjum już nie starczał. Chociaż w schronisku spędzałam praktycznie każdy weekend,czasem jeżdziłam też po lekcjach,gdy miałam krócej zajęcia. Wraz z Edytą parę lat targałyśmy wszelkie bannery na demonstracje czy pikiety. Były też zjazdy animalistyczne,dwie prawie rozbierane akcje. Na maxa się wkreciłam, poznałam tylu ludzi. Myślałam,że mogę zmienić ten świat,ale też chciałam się czuc potrzebna. Z resztą misja życiowa "być potrzebną" została mi do dziś i to ona paradoksalnie zaprowadziła mnie w końcu do depresji. Bo nie dawałam rady, miałam poczucie porażki,a także z biegiem lat,wszyscy już wszystko robili milion razy lepiej ode mnie i nie czułam się potrzebna. Nikomu. Do pracy,do akcji,do czegokolwiek. Pojawiła się frustracja,która podobnie jak przemożna potrzeba "b