Przejdź do głównej zawartości

Od początku

Cofnijmy się na chwilę do czasów najdawniejszych. Otóż urodziłam się 30 lat temu w Bydgoszczy jako dziecko ze schorzeniem,które plasuje się chyba w czołówce rankingu  chorób,które są później wyśmiewane- wodogłowiem. Także dzieciństwo pamiętam przez pryzmat szpitali, wiecznych operacji i reoperacji i ryczeniem za mamą. Była jeszcze pierwsza szpitalna miłość. Taaak! Pamiętam! Chłopak jakieś 10 lat starszy ode mnie,którego imienia nie znałam,to znaczy nazywałam Go Poznań,bo wtedy myślałam,że to imię. Jakie gorzkie było moje rozczarowanie, gdy później okazało się,że to jednak miasto ;) 
Następnym etapem było przedszkole,a raczej od razu zerówka w której to wyrastałam już na prawdziwego outsidera. Do dziś pamiętam ten dzień w którym poszłam do innej grupy i zobaczyłam tam samotnie bawiącą się szachami chudą,wysoką dziewczynę. To była Agnieszka. I właśnie tak zaczęła się nasza przyjaźń, wyboista, ponieważ nieraz nauczyciele  chcieli nas rozdzielić,ale o tym później ;)
Ufff,no to na dziś koniec.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Na imię miała Agnieszka

A raczej ma ;) Z Agnieszką jak już wspomniałam, poznałam się w przedszkolu. Później była ta sama podstawówka,gimnazjum i ku niepocieszeniu nauczycieli i pedagoga szkolnego z dotychczasowych ówczesnych szkół, także to samo liceum. Liceum uważam za najbardziej udany do tej pory okres w życiu. Ubrane często na czarno, często w poszarpane rzeczy chodziłyśmy na koncerty praktycznie co tydzień. Punk, hardcore i odrobina metalu. I to własnie w rytmie tych dźwięków upływało mi liceum.   W tych dźwiękach i platonicznej miłości do uwaga! a jakże tego samego chłopaka co Agnieszka. Wysokiego,długowłosego,chudego blondyna w bluzie z Iron Maiden,który grał w zespole za którym zdarzało się nam jeździć jak na psychofanki przystało.   Niczym się wtedy nie przejmowałam, zakładając,że później to w życiu jakoś będzie: normalna praca,dom rodzina. A tu figa z makiem. Nadal. Nic. Nic o ograch.

"Chcesz zmieniać świat..."

Równocześnie z koncertami, wszedł aktywizm. Próby mniej lub bardziej udolnych działań głównie prozwierzęcych. Wegetarianizm,a później weganizm. Wolontariat w schronisku,który zaczęłam jeszcze w gimnazjum już nie starczał. Chociaż w schronisku spędzałam praktycznie każdy weekend,czasem jeżdziłam też po lekcjach,gdy miałam krócej zajęcia. Wraz z Edytą parę lat targałyśmy wszelkie bannery na demonstracje czy pikiety. Były też zjazdy animalistyczne,dwie prawie rozbierane akcje. Na maxa się wkreciłam, poznałam tylu ludzi. Myślałam,że mogę zmienić ten świat,ale też chciałam się czuc potrzebna. Z resztą misja życiowa "być potrzebną" została mi do dziś i to ona paradoksalnie zaprowadziła mnie w końcu do depresji. Bo nie dawałam rady, miałam poczucie porażki,a także z biegiem lat,wszyscy już wszystko robili milion razy lepiej ode mnie i nie czułam się potrzebna. Nikomu. Do pracy,do akcji,do czegokolwiek. Pojawiła się frustracja,która podobnie jak przemożna potrzeba "b